– Ja go biłem, kopałem. Ubliżałem mu i jego rodzinie. Gwałtu nie było; on penisa miał tylko wziąć do buzi. Bo gwałtu nie ma, jak on chce sam. My popracowali trochę, żeby nabrał chęci. My go przypalali papierosem. Potem była próba wieszania. W żartach, żeby go przestraszyć. Ziomek zrobił pętlę, trzymał sznurek, a w drugiej miał żyletkę na wszelki wypadek, jakby się huśtnął, to by go obciął. Ja wtedy nie wiedziałem, że to było znęcanie, ale teraz już wiem. Teraz nigdy czegoś takiego bym nie zrobił – opowiada Andrzej F. Jest skruszonym sprawcą więziennej przemocy. Współczuje swojej ofierze, akceptuje wymierzoną karę (4 lata pozbawienia wolności).
Jest lekko upośledzony umysłowo. Ma tego świadomość i bardzo go to krępuje. Świat norm innych niż więzienne odkrywa przypadkiem, przy okazji rozmów z ludźmi, do których ma zaufanie lub kolejnych wyroków sądowych. – Wtedy, póki nie dostałem pajdy (wyroku), nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię. W poprawczaku to było na co dzień i nikt nie mówił, że to złe.
Piekielne pomysły
Maksimum treści, minimum reklam
Czytaj wszystkie teksty z „Polityki” i wydań specjalnych oraz dziel się dostępem z bliskimi!
Kup dostęp