"Newsweek": Muszę przyznać, że Angielsko-Polski Słownik Seksualizmów mnie powalił. Nie miałem pojęcia, że jest aż tyle określeń na penisa czy pochwę. Czy podczas pracy nad tym słownikiem też byłeś tym zaskoczony?
Jacek Lewninson: - Może nie tyle zaskoczyła mnie obfitość, ile zadowolił sukces eksperymentu. Bo ten obecny słownik był eksperymentem. Po napisaniu „Słownika seksualizmów polskich”, który został wydany w 1999 roku, uznałem nieskromnie, że udało mi się udowodnić, że polski język erotyczny istnieje i ma się dobrze. Kiedy wszyscy utyskiwali, nad jego ubogością, albo wręcz zarzucali, że nie istnieje, mi udało się zgromadzić około 11 tys. haseł. Oczekiwałem zresztą, że pisarze rzucą się do piór i natychmiast zaczną tworzyć epickie sceny miłosne i powstaną dziesiątki i setki nowych seksualizmów. Zacząłem się wtedy zastanawiać czy te 11 tys. to dużo, czy mało. I jak to wygląda na tle innych języków. Zacząłem więc grzebać w słownikach angielskich.
Ile zawiera haseł? To wszystko, co w tym zakresie wymyślił człowiek?
-"Angielsko-polski słownik seksualizmów" zawiera 16 tys. haseł angielskich i troszkę ponad 16 tys. haseł polskich. Intuicyjnie, bo nie mam na to twardych dowodów, szacuję, że odpowiada to mniej więcej 60 proc. zasobu angielskiego i 75 proc. zasoby polskiego. Ten zbiór jest płynny i nigdy nie uda się go okiełznać w pełni, zwłaszcza że duża jego część to indywidualizmy, neologizmy lub nowe znaczenia istniejących słów nadane sytuacyjnie, w określonym kontekście. Ktoś powie, że nie ma takich okoliczności, w których piersi kobiece można nazwać ‘grudkami zmysłowych skowronków’, ale to jest akurat określenie z tłumaczenia wiersza czeskiego poety Františka Halasa dokonanego przez Leszka Engelkinga.
Co polskie seksualizmy mówią o Polakach? Jesteśmy bardziej pruderyjni albo wyuzdani niż Anglosasi?
- Ustaliliśmy już, że mamy porównywalne narzędzia. Pytanie, czy korzystamy wystarczająco z zasobu, który mamy? I tu jest już nieco gorzej. Myślę, że w kraju na peryferiach Europy kaganiec religijny od czasów kontrreformacji był mocniej zaciągnięty niż w Anglii, Niemczech, Francji czy we Włoszech. Tu gdzie my mamy pojedynczych odważnych pisarzy przemycających seksualne treści, tam autorów są dziesiątki i setki. Owszem, byli więzieni i wypędzani, a nakłady ich książek konfiskowano, ale wciąż pojawiali się nowi. I mówimy o wybitnych nazwiskach literackich. To nie tylko de Sade, Jean Genet, Henry Miller czy Leopold von Sacher-Masoch. Autorami seksualizmów są Oscar Wilde, Mark Twain, Guy de Maupassant, Georges Bataille, Guillaume Apollinaire, Paul Verlaine, lord Byron, Theophile Gautier, Robert Burns – moglibyśmy tak wymieniać bardzo długo. U nas tych nazwisk jest stanowczo mniej.
Być może wynika to ze skuteczności działania Kościoła. Jeżeli spojrzymy na szesnasto- i siedemnastowieczne wydania Indeksu ksiąg zakazanych, to nawet połowa dzieł i autorów polskich tam wymienionych jest nam dziś nieznana ani z oryginałów, ani z odpisów. Konfiskaty, nakładane kary finansowe i palenie rekwirowanych egzemplarzy przyniosło skutek. Podobną skutecznością, choć przy umasowieniu druku musiało to być trudniejsze, wykazywał się Kościół w wiekach późniejszych. W PRL-u wpływ episkopatu co prawda osłabł, ale z kolei pruderyjna moralność socjalistyczna miała podobny efekt mrożący. To były czasy, kiedy funkcję literatury erotycznej pełniły poradniki seksualne Wisłockiej i Lwa-Starowicza sprzedawane spod lady i z wypiekami na twarzy. Kiedy wychodziły powieści dla dorosłych Zbigniewa Nienackiego: "Wielki las", "Raz w roku w Skiroławkach" czy "Dagome Iudex" wszyscy krzyczeli o pornografii, skandalu i obrazie. A nikt nie zauważył, że pod względem formalnym i artystycznym to jest bardzo porządna literatura.
Jakie są główne różnice w opisywaniu narządów i czynności seksualnych w polskim i angielskim?
- Jest to fascynujące, że czy nad Tamizą, czy nad Wisłą wyobraźnia seksualna facetów – bo to głównie mężczyźni tworzą seksualizmy – jest identyczna. Myślimy tak samo. Piersi kobiece porównujemy do owoców lub innych kulistych przedmiotów. Określenia penis i tu i tam pochodzą ze zbiorów gromadzących broń białą i palną lub narzędzia. Nie ma różnic jakościowych ani ilościowych, natomiast są drobne różnice klimatyczne czy etniczne. U nas nie rosną i nie są powszechne kantalupy, więc polski autor użyje raczej słowa ‘melon’. Podobnie nie mamy wśród nas wielu ‘młodych filipińskich transwestytów’, więc nie będziemy mieli wśród polskich seksualizmów słowa precyzyjnie określającego transwestytę tej narodowości. Różnice są więc tak naprawdę kosmetyczne. Gdybyśmy byli społeczeństwem mniej homogenicznym, nasze słownictwo erotyczne wykazywałoby większą różnorodność etniczną. Choć – muszę dodać – dziwi fakt, że wśród seksualizmów polskich nie ma absolutnie żadnych zapożyczeń z jidysz czy hebrajskiego, choć w angielskim jest ich całkiem sporo: ‘dokus’, ‘feygelah’, ‘gunsel’, ‘nafka’, ‘schlong’, ‘schmock’, ‘schwantz ‘ itd. Jeżeli chodzi o nasze pożyczki, to dominują angielski, francuski i niemiecki. Myślę, że za chwilę pojawią się ukrainizmy.
Wiadomo, iloma seksualizmami na co dzień posługuje się przeciętny Polak, Amerykanin czy Anglik?
- Nie wiem, czy były kiedykolwiek prowadzone takie badania. Myślę natomiast, że Amerykanin czy Anglik ma lepszy teoretyczny dostęp do seksualizmów niż Polak. Na gruncie języka angielskiego istnieje znacząco więcej słowników i opracowań leksykograficznych niż w Polsce. Większa jest też chyba świadomość istnienia języka erotycznego.
Piszesz, że poddany króla Kazimierza Jagiellończyka miał do dyspozycji 200-300 seksualizmów. Jak duży zasób leksyki erotycznej ma współczesny Polak?
- Skoro mój słownik obejmuje 16 tys. haseł polskich i – jak mówiłem wcześniej – to stanowi ca 75 proc. kompletnego zbioru, to zasób powinien obejmować około 20 tys. słów. Zgromadzenie takiej liczby haseł zajęło mi kilkanaście lat. A więc ta ‘dostępność’ jest teoretyczna, bo z głowy pewnie nie potrafilibyśmy wydobyć więcej niż 1000 słów.
Kto najbardziej kształtuje tę sferę języka. Ludzie kultury? Pisarze?
- Pisarze właśnie w mniejszym stopniu. Nad czym zresztą ubolewam. Powiedziałbym, że uczniowie, studenci i więźniowie – czyli subkultury aktywne slangowo i mocno zorientowane na sprawy seksu.
Który z polskich pisarzy – dawnych i współczesnych – miał największy wkład w rozwój seksualizmów?
- Myślę, że Boya Żelenskiego postawiłbym na najwyższym stopniu podium. Nie tylko dlatego, że zawdzięczamy mu tłumaczenia wielu rozerotyzowanych klasyków literatury francuskiej, ale też za doprowadzenie do wydrukowania słowa ‘dupa’ w gazecie. Na pewno hrabia Fredro i jego neologizmy i spolszczanie seksualizmów francuskich. Natomiast z trzecim miejscem już miałbym kłopot. Choć po chwili zastanowienia przyznaję tę pozycję Annie Kołyszko, nieodżałowanej tłumaczce między innymi ‘Kompleksu Portnoy’a’ Philipa Rotha. Umiała wydobyć z istniejącego słownictwa pełnię seksualności.
Jak to jest z tym w epoce mediów społecznościowych i Sztucznej Inteligencji?
- W mediach społecznościowych seksualizmy (chyba) nie istnieją, bo tendencja do skrótowości je zabija. Nie da się opisać sceny seksualnej bez samogłosek. Natomiast pytanie o sztuczną inteligencję jest ciekawe, ale nie mam pojęcia jak odpowiedzieć. Za mało na ten temat wiem. Może, kiedy chat GPT zassie mój słownik, to w ten sposób upowszechnią się seksualizmy w polszczyźnie?
Opracowany przez ciebie 25 lat temu Słownik Polskich Seksualizmów zawiera 634 określenia waginy, 954 określenia penisa i 2929 określeń stosunku płciowego. Czy ta liczba jest podobna w innych językach – np. francuskim, hiszpańskim czy angielskim?
- Nie przywiązywałbym się do tych liczb. W mim obecnym słowniku te liczby wzrosły o prawie 50 proc. Pierre Guiraud w swoim ‘Dictionaire ẻrotique’ wylicza we francuszczyźnie 550 określeń pochwy, tyleż samo penisa i 1300 określeń spółkowania. Ale z pewnością nie jest to zasób pełen. Odrzucając więc liczby, stawiam tezę, że zbiory seksualizmów polskich, angielskich, francuskich, niemieckich itd. są ilościowo porównywalne.
Wiadomo, o ile wzrósł mniej więcej zasób tych słów przez ćwierć wieku?
- Trudno powiedzieć. W 2011 roku ukazał się ‘Mały słownik erotyzmów polskich’ dr Justyny Kociemby-Żulickiej, który koncentruje się na seksualizmach z ostatnich dwóch dekad, czyli ca 1990-2010. Ze względu na różne założenia i inną kompozycję trudno jest porównać zawartość seksualializmów w obu słownikach, ale z pewnością u Kociemby-Żulickiej pojawia się kilkaset słów, których mój pierwszy słownik nie uwzględniał. Autorka eksplorowała również – czego ja nie robiłem – blogi internetowe, strony stowarzyszeń homoseksualnych. Więc siłą rzeczy docierała do określeń mi nieznanych.
Które z określeń waginy i penisa— w języku polskim i angielskim — uważasz za najbardziej błyskotliwe i nieoczywiste? Które z nich są najstarsze i przetrwały?
- Kuciapka i glądzie to moi polscy faworyci. Żeby było śmieszniej ‘glądzie’ użyte przez Jana Dzwonowskiego na przełomie XVI i XVII wieku jest spolszczeniem łacińskiego ‘glans penis’ czyli żołądź prącia. A kuciapka pochodzi od niemieckiego Kotschabe – i to był błotnik nad kołem powozu. Proszę mnie nie pytać gdzie, komu i dlaczego srom skojarzył się z nadkolem.
Najbardziej fantazyjne wydało mi się angielskie określenie po****, ale też pośladków – South Pole. W języku polskim nie występuje, bo podajesz tłumaczenia w rodzaju „czeluść pic***” czy „sutereny ciała”
- Rzeczywiście, biegun południowy nie pobudził wyobraźni Polaków. To, co najbardziej podoba mi się w seksualizmach, zarówno angielskich, jak i polskich, to częste wykorzystywanie humoru leksykalnego. Gra słów tak jak ‘skarżysiępyta’ na określenie choroby wenerycznej, ‘mała czarna pita w łóżku’ jako srom, ‘obatożony’ jako określenie pary homoseksualnej. Użytkownicy angielskiego i polskiego troszkę inaczej eksperymentują z językiem. U nich jest to tzw. cockney rhyming slang, czyli kojarzenie przez rymowanie czy też pig latin, czyli przestawianie sylab, u nas na przykład gra półsłówek typu ‘chyży rój’, ‘mała generała paczka’ czy ‘barwa na kurierze’. Ale tego humoru językowego zawsze jest dużo. Bardzo lubię na przykład słowo ‘aardvarking’ jako oznaczenie stosunku płciowego. Aardwark to prosię ziemne, gatunek zwierzęcia. A jedyny jego związek z seksualizmami jest taki, że aardvarking wymawia się podobnie do hard working. Czy upodobnienie słowa ‘endorse’ i ‘in the arse’. ‘Long Dong Silver’ zamiast ‘Long John Silver’, ‘lonely art’ zamiast ‘lonely heart’. A u nas na przykład ‘biustwo’ jako określenie kobiety o ładnych i dużych piersiach czy ’boa kusiciel’ zamiast ‘boa dusiciel’.
Czy Irlandczycy nie obrazili się na Szekspira, że w „Komedii Pomyłek” nazwał dupę Irlandią?
- A czy Holendrzy obrazili się za Low Countries? A Francuzi za ‘francuską chorobę’? Zresztą kraje i narodowości funkcjonują w języku często w znaczeniu pejoratywnym, ale doszło do oderwania znaczenia od desygnatu. Dziś nie zastanawiamy się nad narodowością, mówiąc, że ktoś kogoś ocyganił czy oszwabił, albo przeciw komuś podjudził.
„Ireland” w znaczeniu „dupa” tłumaczysz jako Ameryka albo makao. Dlaczego?
- Założeniem tego słownika jest próba odnalezienia do każdego hasła angielskiego odpowiednika polskiego z tego samego pola semantycznego. Jeżeli w haśle angielskim mamy owoc lub zwierzę, to staram się zaproponować w tłumaczeniu również nazwy owoców i zwierząt w znaczeniu seksualnym. Jeżeli w haśle angielskim pojawia się nazwa geograficzna, to próbuję oddać tłumaczenie również nazwą geograficzną. Nie zawsze daje się to oddać tak jeden do jednego. ‘Barren Joey’ co da się przetłumaczyć jako ‘jałowy kangurek’, a w australijskim angielskim oznacza prostytutkę, nie ma bezpośredniego odpowiednika, chociażby dlatego, że u nas kangury nie biegają po ulicy. Mógłbym zaproponować ‘kobyłę’, bo takie określenie prostytutki w polszczyźnie się pojawia. Poszedłem tropem tego, co jest charakterystyczne dla kangura i do czego angielskie hasło się odnosi – skojarzenia z torbą. Dlatego proponuję odpowiedniki takie jak: ‘torba spróchniała’, ‘parcianka’ czy ‘wyciruch’.