Zdaje się, że przechodzimy właśnie jakieś podniecenie związane z kolejnym końcem świata, nie jest to pierwszy ani ostatni koniec świata, świat ma to do siebie, że kończy się od początku swojego istnienia, była już tych końców świata nieskończona ilość. Do najnowszego końca świata podchodzę z należytym dystansem, obejrzałem już zbyt wiele złych filmów o końcu świata, żeby w niego uwierzyć. Właściwie jedyną ciekawą rzeczą z końcem świata związaną jest to, kto na nim zarobi najwięcej pieniędzy. Jak wiadomo, od kiedy wymyślono zarabianie, najwięcej zarabia się na ludzkim strachu i głupocie. Prawdziwie zła wiadomość jest jednak taka, że koniec świata to jest dziś wyłącznie domena popkultury i rozrywki, niestety, zdaje się, że - wyjąwszy jakieś małe obłąkane sekty - nie idzie za tym masowe metafizyczne wzmożenie, portale informacyjno-rozrywkowe (a wszak dziś informacja jest coraz bardziej rozrywką) nie egzaltowały się ostatnio gwałtownymi i masowymi nawróceniami, marszami pokutników, obleganiem sanktuariów. Wyrobnicy informacji i rozrywki jedynie prokurowali kolejne notki i artykuliki o zbliżającym się rzeczonym końcu świata, który przypaść miałby na 21 grudnia, co jakiś czas wpadały do obiegu kolejne glątwy o kalendarzu Majów, bredni o Majach demaskowanie oraz demaskowanie demaskowania bredni, w zasadzie tyle się działo. Ach, gdzież są niegdysiejsze końce świata, trzeba westchnąć, gdzie te religijne szaleństwa, ta masowa groza, ten najnowszy koniec świata nie umywa się nawet do poprzedniego końca świata, gdy w roku dwutysięcznym "pluskwa milenijna" miała zabić wszystkie komputery, niestety, wszystko dziadzieje i nędznieje, nawet koniec świata dotknął kryzys. Aż tęskno się robi za jakimś końcem świata na średniowieczną modłę, dziś już nawet koniec świata jest tani i byle jaki.
Materiał promocyjny
Materiał promocyjny
Wszystkie komentarze