Do kościoła bezbożnicy, z koszyczkiem jajeczka poświęcić, a nie mi po sklepie łazić. Naprawdę rano jadąc do pracy myślałam, że dzisiaj mimo wszystko będzie spokojnie, że ludzie raczej już na święta powyjeżdżali, z rodziną siedzą. Taaaki chuj, szturmem weźmiemy te wasze sklepy, bo Brajanek nie ma co na śniadanie wielkanocne u babci Grażynki założyć. Jeszcze wszystkie szlory obrażone, że tylko do 13 dzisiaj pracujemy. Przepraszam, naprawdę no więcej się to nie powtórzy. Oczywiście wyszłam później niż to zakładał mój grafik, więc dawej biegiem na dworzec, bo jakby mi pociąg do domu odjechał to rodzina chyba wyrzekłaby się mnie w trybie natychmiastowym. Już i tak zostałam wyklęta w momencie, w którym zaczęłam robić sobie dziary.
W pociągu też ludzi od zajebania, więc rozwiązywałam quizy o masturbacji na buzzfeedzie, w nadziei, że pani obok mnie widząc co robię przesiądzie się na inne miejsce. No cóż, zamiast tego pani zasnęła i pierdziała całą drogę. Znaczy oczywiście nie mam pewności czy to ona, ale do jej pochrapywania i rozpychania się na półtorej siedzenia pasuje mi i pierdzenie, uznajmy więc, że tak było. W każdym razie pachniało przynajmniej nieprzyjemnie przez większą część drogi. Jak sobie pomyślę, że w poniedziałek czeka mnie kolejna taka katorga to mam ochotę się zabić bardziej niż zazwyczaj. Chęci do życia powracają mi natomiast w momencie, w którym widzę, że babcia upiekła moje ulubione ciasto. Nażrę się tego tak, że nie będę mogła się ruszać i wszyscy będziemy szczęśliwi. I popiję sokiem pomarańczowym, żeby się zgadzało z tytułem.